Oddzwania po kilku godzinach. Jan Bruno Christensen, przedstawiciel związków zawodowych w Danish Crown w Ringsted, potrzebuje trochę czasu zanim jest gotowy do rozmowy.
Przykre. To jest cholernie przykre.
Wiadomość o tym, że on i prawie 1200 kolegów straci pracę we wrześniu z powodu zamknięcia zakładów mięsnych jest dla niego wstrząsająca.
- Przykre. To jest cholernie przykre, mówi. Po czym w słuchawce zapada cisza.
- Proszę mi dać chwilę…
Kilka oddechów później Jan Bruno Christensen, zwany także „Okruszkiem” („Krumme”) przerywa milczenie.
- Niedobrze mi. To był cios, którego w ogóle się nie spodziewałem. Domyślałem się, że być może będzie trzeba zamknąć naszą popołudniową zmianę, ale tego, że zamkną całą fabrykę w ogóle się nie spodziewałem, mówi.
Szansa na zmianę decyzji?
W czwartek rano Jan Bruno Christensen uczestniczył w przekazaniu nowiny swoim 1200 kolegom w zakładach mięsnych.
- To nie było zabawne. Kurczę, to wcale nie było zabawne. Nie mogłem przestać myśleć „Cholera, to dotknie tylu ludzi”. Mamy kolegów, którzy byli tu przez naprawdę wiele lat, są tu też małżeństwa i wiemy, że to będzie miało dla nich duże konsekwencje, mówi i dodaje:
- Koleżanka Polka, która jest sama z trójką dzieci zapytała mnie „Co mam robić? Czy jest choćby najmniejsza szansa, że zmienią decyzję?”. Musiałem być wobec niej uczciwy i powiedzieć, że nie sądzę. To było trudne. Jedyne, co mogłem jej powiedzieć na pocieszenie, to że jest szansa, że będzie mogła pracować w jednym z zakładów mięsnych na Jutlandii, jeśli nie ma zobowiązań tu na Zelandii.
Według Danish Crown zamknięcie rzeźni w Ringsted pociągnie za sobą skupienie produkcji w kilku innych zakładach, dlatego też zostanie stworzonych około 300 nowych miejsc pracy w Horsens, Herning, Vejen i Blans koło Sønderborga.
- Być może część naszych zagranicznych kolegów będzie tym zainteresowana, ale myślę, że większość naszych polskich kolegów wybierze powrót do Polski. A niektórzy z tutejszych starych chłopaków nigdzie się stąd nie będą chcieli ruszać, mówi Jan Bruno Christensen.
Brakuje działań ze strony hodowców i polityków
Jan Bruno Christensen nie ma wątpliwości, na kim spoczywa odpowiedzialność za zamknięcie zakładów mięsnych.
- To, co się dzieje to wynik tego, że im więcej prosiąt hodowcy wywożą na ubój za granicę, tym mniej świń jest do uboju u nas. Rozumiem, że zarabiają dużo pieniędzy na tych prosiętach, ale mogą równie dobrze zarabiać na żywcu do uboju, mówi i dodaje:
- Jestem naprawdę zły na hodowców. Jestem też zły na Danish Crown, bo co oni właściwie robią oprócz zamykania zakładów i ciągłego krytykowania nas?
Mam przeczucie, że dojdzie do dalszego zamykania zakładów, jeśli nic się nie zmieni.
Jan ma nadzieję, że hodowcy wkrótce zrozumieją, że muszą wysyłać więcej świń do duńskich rzeźni, jeśli nie chcą zamknąć całej branży.
- Bo przecież w tej chwili ich działania do tego prowadzą. Kiedy Ringsted zostanie zamknięte, Danish Crown będzie miało już tylko cztery ubojnie trzody chlewnej, a jeśli dalej będzie się wywozić świnie za granicę, być może trzeba będzie zamknąć kolejne. Oczywiście mam nadzieję, że tak się nie stanie, ale mam przeczucie, że dojdzie do dalszego zamykania zakładów, jeśli nic się nie zmieni, mówi i dodaje:
- Czasem naprawdę wątpię, czy hodowcy w ogóle lubią pracowników rzeźni?
Przewodniczący naszego związku Ole Wehlast rozmawiał z politykami, ale oni nic nie robią.
Oprócz działań ze strony hodowców i Danish Crown, Jan Bruno Christensen chciałby także interwencji z Christiansborga (siedziba duńskiego parlamentu, przyp. tłum.).
- Przewodniczący naszego związku Ole Wehlast zwrócił się z tym do polityków, ale oni nic nie robią. Nikt nic z tym nie robi.